My Chcemy Gola 184. Śląsk Wrocław - Wisła Płock 3:1 (1:1). Komentarz po meczu Pawła Dylewskiego.
Po meczu z Piastem Gliwice byłem pełen obaw i złych przeczuć, że mecz w Śląsku będzie dla nas meczem o życie. Wykrakałem. Sam mecz jawił się jako dwie drużyny, które mają bardzo podobne umiejętności – Śląsk w kryzysie, my również. Śląsk zremisował ostatni mecz w Białymstoku 1:1, to był dla piłkarzy i kibiców Śląska małe światełko w tunelu. Z drugiej strony, jeśli chcą się utrzymać w lidze i grają z przeciwnikiem, który jest tylko oczko wyżej, to jak nie wygrać z nim, to z kim. Myślałem, że stać nas na podjęcie walki, na podniesienie głowy, bo ostatnie wydarzenia i mecze, że morale w naszej drużynie szwankuje.
Zaczęło się zgodnie z przewidywaniami. Śląsk minimalnie osiągnął przewagę, starał się zepchnąć nas do defensywy, w miarę szybko odzyskiwać piłkę. My nie potrafiliśmy przenieść ciężaru gry na połowę przeciwnika. Myślę, że miała na to ogromny wpływ absencja Wolskiego, który byłby piłkarzem robiącym różnicę. Nie mogliśmy sobie z tym poradzić. Śląsk próbował ze strzałami z około 16-18 metra. Na początku fajnie nam wychodziło blokowanie tych strzałów, doskok, po 2-3 dochodziliśmy do zawodnika Śląska, który próbował taki strzał oddać. Jeśli strzał się prześlizgnął po rykoszecie Lesniaka, to na wysokości zadania stanął Kamiński. I z upływem czasu udawało nam się przejmować inicjatywę, przenosić grę pod bramkę Śląska.
I nastała minuta, która wstrząsnęła wrocławianami. Śpiączka wywalczył rzut wolny, bardzo dobre, precyzyjne dośrodkowanie Dominika Furmana, piłka na nasze nieszczęście odbiła się od słupka, ale suma szczęścia musi wyjść na zero. Piłka spadła pod nogi Śpiączki, który nieczystym strzałem posłał piłkę do bramki. I jest 1:0. Wydawało się, że Śląsk ma podcięte skrzydła, a my powinniśmy iść na fali, próbować dobić Śląsk.
Niestety, gapiostwo w obronie. Szymański asystował przy Exposito, Olek Pawlak zbierał się, jak mucha w smole do zawodnika Śląska, który gdzieś na 18-20 metrze przyjął sobie piłeczkę i poprawił. Tutaj mały kamyczek w stronę Krzyśka Kamińskiego można wrzucić. Strzał był przedni, ale gdyby był troszkę lepiej ustawiony, to miałby szansę wybronić. Z bardzo fajnego prowadzenia 1:0 zrobiło się 1:1, co z kolei nam podcięło skrzydła.
W drugiej połowie zaczęliśmy żwawiej. Śląsk nie prezentuje formy, której moglibyśmy się obawiać, więc zaczęliśmy ich spychać do obrony. I przytrafił się kuriozalny błąd, cały ciąg zdarzeń. Zaczęło się od Mateusza Szwocha, który fatalnie piłkę na środku pola przekazał przeciwnikowi. Oni wyszli z kontrą. Kamiński, przy asyście obrońcy, dwukrotnie tę piłkę obronił. I piłka trafiła pod nogi Tomasika, który mógł ją wybić na rożny lub na aut. Ale wybił ją do przeciwnika, który zrobił dośrodkowanie. Nie zdążyliśmy odbudować pozycji w obronie. Exposito zgrał do Yeboaha, który z najbliższej odległości wepchnął tę piłkę. Przegrywamy 1:2.
Sytuacja stała się bardzo nerwowa. Następny ciąg zdarzeń to brzydkie zachowanie zawodnika Śląska przy linii autowej, przy naszej ławce, za co żółtą kartkę dostał m.in. Kuba Rzeźniczak. Moim zdaniem sędzia Frankowski nie wytrzymał ciśnienia, co pokazuje zachowanie Exposito. Był faul, zgadzam się, ale nie był to typowy stempel, tylko walka, jak jedna z wielu na boisku. Sędzia nie wytrzymał ciśnienia, pokazał naszemu zawodnikowi żółtą kartkę, w konsekwencji już drugą i graliśmy od tego momentu w osłabieniu.
Co ciekawe, zdobyliśmy przewagę. Kilka fajnych dośrodkowań z lewej strony zaprezentował Tomasik. Okazuje się, że można, że stać tego zawodnika na fajne dośrodkowania. Niestety, brak jednego zawodnika nie ułatwiał nam zadania, przez co Śląsk dobił nas w samej końcówce, w doliczonym czasie gry. Przegrywamy mecz 1:3.
Po przerwie chciałbym odnieść się do tego, co nas czeka. Zostały nam 2 punkty przewagi nad strefą spadkową, konkretnie nad Śląskiem i dwa arcytrudne spotkania – z Rakowem, który już raz nam się przysłużył do spadku, o czym starsi kibice pewnie pamiętają, a ja sam miałem nieprzyjemność brać w tym udział. Zremisowaliśmy w Mielcu wtedy 1:1, a Raków, w jedynym możliwym rozmiarze wygrał w Stomilu Olsztyn, co pozwoliło i Stomilowi, i Rakowowi utrzymać się w lidze, natomiast my zostaliśmy relegowani na drugi poziom rozgrywek.
Historia zatacza koło. Ponownie mecz z Rakowem może być albo takim, który przysłuży się i się pogrążymy, albo, w co wierzę bardzo mocno, piłkarze staną na przysłowiowych rzęsach i przy ogromnym dopingu kibiców postarają się wywalczyć zwycięstwo, co zagwarantowałoby nam w dużym stopniu szanse utrzymania się w Ekstraklasie. Jednak tyle razy inne drużyny podawały nam rękę, że najwyższa pora, byśmy my sami skorzystali z okazji i sami sobie pomogli. Czytam i słyszę, że kibice się bardzo mobilizują – chwała im za to, że mimo że jest, jak jest, to wspierają, mobilizują, chcą pomóc zawodnikom. Mam nadzieję, że piłkarze wezmą to sobie do serca i odwdzięczą się. Niech to będzie mecz-padlina albo obrona Częstochowy, ale niech wygrają i żeby z większym spokojem pojechać na mecz do Krakowa.
Liczba drużyn, która w tej chwili musi myśleć o tym, by utrzymać się w Ekstraklasie, zawęziła się praktycznie do trzech – Śląsk Wrocław, Wisła Płock i Korona Kielce. Pozostałe drużyny są już w miarę spokojne. Między trzema drużynami rozegra się batalia o to, która z nich spadnie. Oby to nie była nasza drużyna. Wierzę, że zawodnicy, przy wsparciu kibiców, zdołają udźwignąć ciężar gatunkowy tych pozostałych dwóch meczów i sprawią, że otwarcie nowego stadionu będzie na meczu ekstraklasowym. Życzę tego państwu, sobie, piłkarzom i działaczom w klubie.