We wtorkowym meczu 32 kolejki PKO Ekstraklasy, płocka Wisła przegrała na wyjeździe ze swoją imienniczką z Krakowa 0:1. Dla gospodarzy, ta wygrana pozwoliła zbliżyć się do Nafciarzy na zaledwie punkt oraz odskoczyć w tabeli ligowej od czternastej Arki Gdyni na pięć punktów.
Zanim mecz się rozpoczął (godz. 20.30) dwie i pół godziny wcześniej odbyły się inne, niezwykle dwa istotne spotkania w grupie spadkowej. Piłkarze i zapewne również kibice Wisły Płock liczyli na ich korzystne wyniki, ale spełniły się one tylko połowicznie. W Kielcach, miejscowa Korona przegrała z Rakowem Częstochowa 0:1 i zadomowiła się na piętnastym miejscu w tabeli. Wspomniana już Arka, wygrała po heroicznym boju z Zagłębie Lubin i nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa w walce o utrzymanie, chociaż będzie jej oczywiście ciężko pozostać na następny sezon w PKO Ekstraklasie.
Nafciarze do meczu w Krakowie przystąpili niezwykle osłabieni. Wiadomo było na pewno, że nie zagrają żółte kartki Angel Garcia i Mateusz Szwoch. Nikt jednak nie spodziewał się, że urazy z gry lub inne sprawy wyeliminują z gry: Jakuba Rzeźniczaka, Damiana Rasaka, Cilliana Sheridana, Torgila Gjertsena, Jarosława Fojuta czy Grzegorza Kuświka. Podstawowa jedenastka była bardzo eksperymentalna, bowiem zagrali w niej: Kamiński – Stefańczyk, Marcjanik, Tomasik – Ambrosiewicz – Sahiti, Furman, Adamczyk, Kwietniewski – Angielski.
I powiedzmy sobie szczerze, wystawienie takiego składu musiało znaleźć odbicie na dyspozycji zespołu. Niektórzy zagrali ze sobą chyba pierwszy raz w życiu. W pierwszej połowie, płocczanie oddali jeden celny strzał na bramkę, który Mateuszowi Lisowi krzywdy nie mógł zrobić. Jedyną bramkę z rzutu karnego zdobył Jakub Błaszczykowski. Został on podyktowany za zagranie piłki ręką przez Marcjanika, co zostało dostrzeżone dopiero dzięki interwencji VAR. W drugiej połowie na boisko weszli między innymi Giorgi Merebashviili i Dawid Kocyła, ale obraz gry się nie zmienił. Dopiero w końcówce mocniej zabiły serca płockich kibiców, bo Wisła miała np. trzy rzuty wolne, ale dośrodkowań Dominika Furmana nie udało się zamienić na bramkę. Swoją sytuację miał też Merebashvili, ale fatalnie spudłował z okolic dziesiątego metra.
Brak tylu zawodników w składzie był widoczny, ale trzeba uczciwie powiedzieć, że na grę Wisły Płock patrzyło się ciężko. W sobotę (27.06, godz. 15) przyjedzie do Płocka zdegradowany już ŁKS Łódź i każdy wynik niż wygrana będzie sporą niespodzianką. Zwłaszcza, że drużyny będące za Wisłą grają na wyjeździe z drużynami, które już się utrzymały lub są na dobrej drodze do tego. Zakładając optymistyczny wariant, różnica między dwiema Wisłami w tabeli może znów wynosić cztery punkty i na 90% poznamy drugiego spadkowicza.
Łukasz Zieliński
fot. Michał Łada/Wisła Płock