W ramach 27 Pol`and`Rock Festival wystąpiła Kasia Kowalska. Przed koncertem mieliśmy okazję przez kilka minut porozmawiać i przeszłości i teraźniejszości. Rozmowa nagrana została przed występem 31 lipca 2021 r.
Michał Kublik: W 1997 miałem okazję zrobić sobie z panią zdjęcie podczas premiery „Nocnego Graffiti” i od tamtej pory nie pojawiła się pani na wielkim formacie, jeśli chodzi o film. Dlaczego?
Kasia Kowalska: Myślę, że jeśli chce się być na wielkim formacie, to trzeba mieć jakieś przygotowanie minimalne. Dla mnie to była jednorazowa przygoda. To był moment, w którym byłam dość popularną osobą i to pewnie miało swoje znaczenie. Spełniłam swoje marzenie, bo jako młoda dziewczyna składałam papiery na PWST, ale nie pojawiłam się nigdy na przesłuchaniach. Zobaczyłam tłum ludzi i stwierdziłam, że nie dam rady. Tyle miałam wiary w siebie. To było fajne. Patrzę czasem, bo często puszczają ten film. Śmieszne to jest. Mówię niewyraźnie, więc nie nadawałabym się na aktorkę, chyba że grałabym niemowę.
MK.: Może fatalnie pani mówi, ale pięknie śpiewa. W 1995 roku wzięła pani udział w koncercie poświęconym pamięci Ryszarda Riedla, wczoraj była rocznica jego śmierci. Jaki wpływ jego muzyka miała na panią?
KK.: Ten koncert w katowickim Spodku to jeden z najpiękniejszych momentów w moim życiu muzycznym. Przyjechałam wtedy taka świeża, nigdy nie grałam dla tak ogromnej publiczności, nie znałam muzyków zespołu Dżem. Zagraliśmy pierwszą próbę i to było zdziwienie, bo mi zależało, żeby zagrać taką, a nie inną piosenkę. I to wyjście pomiędzy gwiazdami… Pamiętam, był wtedy Czesław Niemen, filmował sobie coś z tyłu sceny. To było dla takiej młodej dziewczyny ogromne przeżycie. Ryszard był jedyny w swoim rodzaju. Jego sposób śpiewania, jego teksty to coś, czego się nie da przebić. I ten smutek, nostalgia, to jak żył i skończył. Nie słuchałam Dżemu jako młoda dziewczyna, chociaż on był wszechobecny, bo znała to cała Polska. Po koncercie mój stosunek zmienił się, że do dziś go uwielbiam, mam ogromny sentyment.
MK.: Wystąpi pani na Pol’and’Rock Festival. Jurek Owsiak opowiedział dziś anegdotę – kiedy pierwszy raz miała pani wystąpić na ASP, poprosiła pani Jurka, by kopnął panią przed występem. Dziś pewnie nie trzeba będzie tego robić. Jakie ma pani uczucia względem Jurka Owsiaka i tego, co robi?
KK.: Moja obecność świadczy o tym, że jestem na tak. Jestem pełna podziwu i zawsze bardzo entuzjastycznie się wypowiadałam o tego typu imprezach. Wiem, jak trudno je zorganizować w naszym kraju. Dla mnie to jest niewyobrażalne, że jesteśmy w stanie zrobić taki festiwal na takim poziomie, gdzie przyjeżdża tyle osób co roku. W tym roku nawet nie wiem, ile osób jest na festiwalu, ale co roku to była kolosalna ilość, nie wiem, jakie rekordy padały. Żeby zmobilizować i ogarnąć tych ludzi – trzeba mieć bardzo mocną osobowość, jak ma Jurek. Tylko taka osoba, z dużą charyzmą, jest w stanie to zrobić. On ma tu wielki autorytet.
fot. Stanisław Wadas
MK.: W kwietniu 2020 roku pani ostatnia płyta otrzymała status płyty złotej. Miesiąc wcześniej zaczął się lockdown i zaczęła się pandemia. Chciałem zapytać, czy pandemia i emocje, jakie jej towarzyszą, pani jako artystce, przekują się na jakieś plany wydawnicze?
KK.: Zwykle to, co się działo w moim życiu, było przelewane na papier i wyśpiewywane. Tak będzie, jeśli coś takiego się wydarzy. Zwykle piszę o sobie. Poświęciłam czas pandemii, by się wyciszyć i poradzić sobie z ogromnym stresem. Nie będę śpiewała bardzo pogodnych piosenek, bo życie pokazało mi, że za rogiem zawsze się coś czai. Nie można być zawsze wyluzowanym. Ważne, by śpiewać to, o czym chce się śpiewać, co jest w głowie. We mnie te emocje nadal się mielą. Można powiedzieć, że dochodzę do siebie po tym trudnym czasie.
MK.: Oby przekuło się to w coś pozytywnego.
KK.: Będę się starać, aczkolwiek te pozytywne, wesołe piosenki, na przełomie 25 lat to mi słabo wychodzą. Jest ich bardzo mało. Ale będę się starać, obiecuję.
MK.: Wspomniałem już koncert na nocnej scenie ASP w 2014 roku. Jak dziś będzie wyglądać pani koncert na dużej scenie? Czy przygotowała pani coś specjalnego dla publiczności Pol’and’ Rock?
KK.: Przede wszystkim w namiocie graliśmy cały koncert akustycznie, więc to jest inny materiał, inna atmosfera. Tu, z racji dużej sceny, mam nadzieję, że będzie odpowiednio głośno. Będziemy grali taki przekrój numerów z 25 lat. Będzie trochę mocniejszych i smutniejszych nut. Starałam się zebrać w tę godzinę piosenki, które będą się broniły. Dawno nie graliśmy elektrycznie, że z ochotą rozkręcimy wzmacniacze na 11 i będziemy grać piosenki, które tu można zagrać. Bo jak jedziesz na festiwal w telewizji, to mówią: „zagrajcie coś fajnego, żeby potańczyć, żeby było wesoło”. A tu nam nikt nie mówi. Grajta, co chceta! W końcu! Będzie troszeczkę diabła.
MK.: Widać po publiczności, że ona jest wygłodniała koncertów. Sądzę, że i dla pani ten koncert będzie wyjątkowy.
KK.: Na pewno. Jak robisz coś przez 25 lat i nagle ci ktoś to zabiera, to ta wyrwa w duszy jest ogromna. Jesteśmy uzależnieni od koncertów, adrenaliny, kontaktu z publicznością, od grania na żywo. Nie jestem artystką, która wychodzi z płytą. Dla mnie zawsze jest istotne, kto stoi ze mną na scenie, że oni mają podobną wrażliwość jak ja. To jest cała atmosfera, to cały team. To jest moja rodzina.
fot. Stanisław Wadas