Dawid Nilsson, drugi trener Orlen Wisły Płock od trzech sezonów. Jako zawodnik zdobył dwa tytuły mistrza Polski z Wybrzeżem Gdańsk i do tej pory żadnego dubletu. Podwójną koronę wywalczył z Orlen Wisłą Płock. Za nami mistrzowski sezon, zapraszam na rozmowę z jednym z współtwórców sukcesu Nafciarzy w sezonie 2023/24.
Siedzimy w pokoju sztabu trenerskiego Orlen Wisły Płock, w którym zapadały najważniejsze decyzje o tym, jak będą wyglądały mecze Wisły Płock w sezonie 2023/24. Powiedz o kulisach, jak podejmuje się takie decyzje?
- Głównodowodzącym jest Xavi, on jest pierwszym trenerem, natomiast to wszystko jest konsultowane z nami, jako ze sztabem. W tym pokoju jest dużo materiału i statystyk, na których się opieramy. Jak Xavi mówi, to są tylko liczby, które pozwalają nam ustalić pewne rzeczy, szukać słabości zespołu przeciwnego lub mocnych stron rywali, na których musimy się skoncentrować. Spędzamy tu bardzo dużo czasu. To jest nasza pasja i praca, która sprawia nam dużo przyjemności. Czasami widać po nas to zmęczenie, czasami przeginamy i jedziemy na maksimum naszych możliwości. Wydaje mi się, że nasza współpraca przynosi powoli owoce. To jest mój trzeci sezon, a Xavi jest tu sześć sezonów. Z roku na rok robimy progres i to nas bardzo mocno motywuje. Chodzimy bardzo mocno po ziemi i tu nie ma rzeczy niemożliwych. Wiemy, w jakiej my jesteśmy sytuacji jako klub, wiemy jakim budżetem dysponujemy. Bierzemy na to dużą poprawkę, bo nie jesteśmy topem, jeśli chodzi o finanse. Wiele rzeczy musimy nadrabiać ciężką pracą i przygotowaniem do meczów. Cieszę się, że z roku na rok ten progres jest widoczny.
Sezon zaczęliśmy nie bez kłopotów, choć z mniejszymi niż ten poprzedni sezon, kiedy prawie nie mieliśmy środkowych i trzeba było awaryjnie ściągać Kosukę i Sarmiento. Ostatni sezon zaczęliśmy bez Kiryła i Lucina, ale pierwsze mecze w Superlidze pokazały, że jest drużyna bardzo dobrze przygotowana, wysoko wygrywała te pierwsze spotkania na starcie Superligi i ten start był obiecujący.
- To tylko cieszy. W całym sezonie mieliśmy dużo szczęścia, bo w sporcie to szczęście musi dopisać zespołowi. Nie ma sportu, nie ma wyniku bez szczęścia. W tym roku naprawdę tego szczęścia mieliśmy dużo, bo tak, jak na początku sezonu gdzieś mieliśmy urazy - Abela, Dimy, Leona, którzy nam wypadli. Urazy mechaniczne, urazy mięśniowe. Natomiast końcówka sezonu - udało nam się przebrnąć to bez większych problemów. I to jest duży sukces. Ja przed sezonem naprawdę martwiłem się o to, co będzie. Musieliśmy skoncentrować się na tym, żeby nie przesadzić, nie przegiąć w jedną stronę, bo przy takich obciążeniach, gdzie my wpadaliśmy w maraton sześciotygodniowy, gdzie mieliśmy mecz sobota, środa, sobota przez 6. tygodni, przegiąć gdzieś jakąś jedną czy drugą jednostką treningową, narazić chłopaków na kontuzje, to mijało się z celem. Natomiast tu musieliśmy dość mocno ważyć to wszystko. I cieszę się, że nam się to udało. To są kwestie podejścia indywidualnego ze strony sztabu do zawodników, rozmowy, szukania informacji co i jak. Momentami trzeba się z nimi obchodzić troszeczkę jak z jajkami, myśląc o zdrowiu. Myśląc o tym, że ten sezon jest długi, jest naprawdę wyczerpujący. Bo ten sezon, no nie ukrywajmy, po powrocie fazy play-off, to był maraton, to był jeden wielki maraton dla chłopców ze strony fizycznej, dla nas, jeżeli chodzi o wszelkiego rodzaju przygotowania, nieprzygotowania, bo to, że jadąc po meczu, już wchodzisz, i przygotowujesz następny mecz, bo następny mecz za trzy dni, to kosztuje dużo.
Pierwsze schody przyszły w Lidze Mistrzów, pierwsze pięć spotkań, pierwszych pięć porażek. Sporo niepokoju i zwątpienia wśród kibiców. Wy patrzyliście na pewno na to z innej perspektywy. Też wam się udzielała ta atmosfera, no bo chyba nie tak sobie wyobrażaliście start LM.
- To nas kosztowało pierwsze 2-3 mecze, które przegraliśmy. Powiedzmy sobie minimalnie. Rozmawiamy o Porto, o Montpellier i GOG u siebie, gdzie nam odskoczyli w końcówce meczu. To były mecze, gdzie realnie mogliśmy pokusić się o to, żeby poszukać punktów. Natomiast rozmawiamy o Lidze Mistrzów, tutaj nie ma słabego zespołu i tu przeważyły, powiedzmy sobie detale, 1-2 niecelne rzuty, jedno podanie, jeden błąd więcej. I te mecze gdzieś tam odjeżdżały. Oczywiście kosztowało nas to dużo, bo każdy w tym momencie zaczyna się zastanawiać, rozbijać to na części pierwsze. Dlaczego w tym momencie było tak, a nie inaczej. Natomiast poukładaliśmy to na tyle dobrze, że w grudniu uważam, że to chyba było. Koniec listopada, grudzień. To był taki moment dla nas przełomowy, że znowu nabraliśmy pewności siebie, zaczęliśmy grać to, co powinniśmy grać. Dużo więcej konsekwencji. Doszedł do nas Miha, który jest środkowym. To jest czas, żeby go wdrożyć w zespół, żeby go wpuścić, żeby on nauczył się tempa kolegów obok, czego się może spodziewać. Wszystko kosztuje, kosztuje czas, kosztuje czasami punkty na boisku, które bolą. Natomiast wydaje mi się, że finalnie uzyskaliśmy to, o czym marzyliśmy, bo przed sezonem zawsze mamy wewnątrz sztabu takie swoje marzenie, założenie. Zrobiliśmy kawał dobrej roboty.
Koniec października, pierwsza wygrana w Lidze Mistrzów z Celie, później dwumecz z Barceloną. To już był listopad i grudzień. To był moment, kiedy było widać progres w drużynie. Widać było już adaptację, m.in. Miha Zarabeca. Widać było, że zmianę stylu gry po odejściu Kosorotowa i przesunięcie Lucina na lewą stronę definitywnie zmieniła obraz tego zespołu. Zupełnie też inaczej grał zespół, z Fazekasem, który rozegrał bardzo dobry sezon. Mamy dwumecz z Barceloną, gdzie czuć wiatr, który dostaje Wisła. Niewielkie to były porażki, chociaż można by powiedzieć, że Barcelona trzymała mecze pod kontrolą. No i przychodzi grudzień. Tutaj fenomenalny mecz z Telekom Veszprem, wygrany 37-30. Chciałbym, żebyśmy dwa zdania na powiedzieli o tym meczu, bo to, co wcześniej powiedziałeś też Daszek, który pod koniec grudnia powiedział, że chciałby, żeby ten grudzień się trochę trwa dłużej, bo są w takim sztosie, w takiej formie, że by wygrywali z każdym. A ten mecz z Telekom to była taktyczna perełka.
- To była taktyczna perełka i nie ukrywajmy, taki mecz się zdarza może raz, dwa razy w sezonie, gdzie wychodzi ci praktycznie wszystko, gdzie grasz praktycznie bezbłędnie. Byliśmy przygotowani na wszystkie rozwiązania Veszprem, bo wiedzieliśmy, że to jest dla nas mecz o życie. I tutaj rzeczywiście przyłożyliśmy się do tego meczu bardzo, bardzo mocno. Chłopcy też mieli tę świadomość. Widzieliśmy progres w zespole, tę współpracę i taką złość sportową, złość, że my chcemy, my to zrobimy. To widać było na treningach. Widać, jak chłopcy są skoncentrowani i wierzą, że to może być ten dzień, że tutaj, w tym meczu to może być niespodzianka. Myślę, że żaden z nas się nie spodziewał, że to się skończy siedmioma, 37-30. Natomiast to był ten dzień, to był ten mecz, w którym rzeczywiście wychodziło nam wszystko, bo w tym meczu popełniliśmy naprawdę bardzo małą ilość błędów technicznych. Funkcjonowało nam wszystko, dosłownie wszystko. Atak, obrona, bramka. I po tym meczu rzeczywiście było widać, że te wszystkie nadzieje, że możemy wyjść z grupy, i możemy zrealizować ten nasz cel. Celje bazuje na młodych chłopakach bez doświadczenia w Lidze Mistrzów, dlatego tę różnicę było widać gołym okiem w tabeli. Natomiast tu wygraliśmy z topem z klubem, który buduje zespół co roku personalnie na Final Four, bo to jest gwiazdozbiór i naprawdę to był powiew takiego mega optymizmu. To to, czego potrzebowaliśmy wszyscy, jako sztab, jako zespół i jako klub dla kibiców. To mówiło, że my możemy.
To zwycięstwo Veszprem i ten duch walki, i ta wiara w to, że jesteście w stanie ograć wszystkich, skonsumowaliście już za kilka chwil w grudniu, w ostatnim meczu z Industrią Kielce na wyjeździe, po wielu, wielu latach wreszcie udało się wygrać pierwszy mecz na wyjeździe z Industrią Kielce. 29-28. Zostajecie liderem Superligi. Macie przekonanie, że jesteście w stanie w tym sezonie naprawdę dużo osiągnąć. Przychodzi moment przerwy świątecznej. Jak sobie wtedy myślałeś po tej pierwszej części sezonu, jak będzie wyglądała ta druga część?
- Nawiązując do tego momentu, tu mieliśmy kumulację tego, że jesteśmy w stanie naprawdę wygrywać z najlepszymi, że możemy to zrobić i ten mecz z Kielcami to była taka wisienka na torcie, widać było tę pewność siebie, którą wynieśliśmy z poprzedniego meczu. I to się przełożyło. Wygraliśmy w Kielcach. Coś niesamowitego. Wygrać na ich terenie przy publiczności, która ci nie sprzyja, grzecznie mówiąc. Przy wszystkim, co się dzieje, przy otoczce, przy tej grze psychologicznej, która ma miejsce przed meczami itd. To świetne uczucie. Zrobiliśmy sobie podwójny prezent świąteczny z perspektywą na to, że można więcej ugrać. Trzynaście lat to jest szmat czasu. W ostatnich latach ta walka z roku na rok była coraz bardziej na noże. Jedna bramka ważyła o mistrzostwie Polski i po trzynastu latach ugryźć Kielce w ich domu to było coś fantastycznego dla zespołu. Mentalnie dla nas, jako trenerów, sztabu to takie światełko w tunelu. A jednak to, co robimy, ma duży sens. I to jest ten kierunek, w którym musimy iść. Natomiast odnosząc się do tego meczu z Kielcami, niestety jak życie zweryfikowało, każdy mecz z Industrią Kielce jest inny. Udzielałem wywiadu i powiedziałem, Industria Kielce, to jest cały czas zespół z topu europejskiego, światowego i każdy mecz, każdy błąd w tym meczu kosztuje bardzo dużo, że tutaj to jest gra błędów i ten zespół, który zrobi tych błędów mniej, wychodzi zwycięski.
W lutym wracają zawodnicy po przerwie, po mistrzostwach Europy. Nie są aż tak wypoczęci i tak świeży, jak na początku sezonu. I to widać w rozgrywkach Ligi Mistrzów, że Wisła nie powiem, że się męczy, ale po prostu brakuje tego ognia w grze Nafciarzy. Przegrywamy z Magdeburgiem. Zdecydowanie wygrywamy kluczowy mecz z Montpellier u siebie, remisujemy z GOG na wyjeździe, z którym nie możemy sobie w ogóle poradzić na wyjeździe i w końcu stajemy przed ogromną szansą awansu. Rozgrywamy, tak jak w poprzednim sezonie, ostatni mecz z FC Porto i wygrywając jedną bramką i wychodzimy z grupy LM. Powiedz mi, co było kluczowe w doborze taktyki w przygotowaniach drużyny? Bo tak jak powiedziałem wcześniej, wielu zawodników wróciło z mistrzostw Europy. Znowu nie udało się pokonać GOG na ich terenie.
- Jeżeli chodzi o mistrzostwa, to nie ukrywajmy, że większość chłopców miała tydzień przerwy pomiędzy ligą a rozpoczęciem przygotowań do mistrzostw. Powrót po takiej ilości meczów nie jest fajny, bo my nie jesteśmy dyscypliną jak piłka nożna, która daje kilka dni na regenerację między meczami. U nas mecze są co drugi dzień, także przy 7-9 meczach, które musisz rozegrać, obciążenia są ogromne. Odbudowanie zawodników po takim turnieju jest bardzo ciężkie. Do tego dochodzą jeszcze rzeczy typu inny system, inny system w obronie, inni ludzie z boku przez powiedzmy miesiąc. Ten powrót do naszego rytmu, do naszego systemu kosztuje zawodników i mamy tego świadomość. Dlatego tutaj po powrocie koncentrujemy się na pewnych rzeczach, które pozwolą im jak najszybciej się zaadaptować. Nie wiem, czy byli ospali, na pewno byli zmęczeni. Na pewno część z nich była zmęczona. Jest to sport zespołowy. Masz dwóch, trzech ludzi, którzy jadą na granicy swoich możliwości. Każdy z tych zawodników jest, powiedzmy sobie, ogniwem. Jeżeli jedno ogniwo nie funkcjonuje do końca, cały zespół ci nie będzie funkcjonował. Tak to wygląda. Dlatego może z perspektywy widza na meczu to tak wyglądało. Natomiast my jako trenerzy mamy świadomość, spędzamy tutaj z chłopakami praktycznie 10. miesięcy, więcej czasu niż w domu z rodziną. Wiemy, w jakim oni są stanie. Rozmawiamy z nimi, analizujemy pewne rzeczy, staramy się stawiać ich na nogi bardzo często, bo tego potrzebują fizycznie i psychicznie. Bo mental to też jest klucz. A przy tak dużym obciążeniu psychicznym głowa mówi ci nie, że już to jest limit i to jest ważne, żeby przełamywać te limity.
Wejdę w słowo, bo chciałbym, żebyśmy się skupić na GOG i remisie, bo to był pierwszy remis. Na ich terenie jeszcze nie wygraliśmy, jeśli chodzi o oficjalne mecze, o punkty, ale padają 64. bramki, 32-32, a chwilę wcześniej z Montpellier, grając u siebie, pada w meczu 40. bramek, 22-18. Różnica jest ogromna.
- Styl gry dwóch zespołów jest zupełnie inny. Styl skandynawski to jest akcja, bardzo często trwa nie więcej niż 7-8 sekund, bo to jest jedna krzyżówka, jedna sytuacja, jedna izolacja jeden na jeden i jest rzut za rzut. Jest więcej biegania, dużo więcej otwartej gry i stąd takie wyniki. Do tego widać po zespołach skandynawskich, że ufają swoim bramkarzom. Oni się czują bardzo dobrze w takiej grze otwartej i tutaj przez cały mecz praktycznie prowadzili i to wyraźnie, bo był moment, chyba że pięcioma nawet prowadzili. Ostatnie 10. minut to był majstersztyk z naszej strony. Te ostatnie 10-15 minut było widać, że oni gasną, że te rzuty już nie są tak precyzyjne, że te jeden na jeden nie jest takie, jak w pierwszej połowie i tutaj ewidentnie zabrakło przy rzutach im precyzji. I to się zemściło. Tak jak powiedziałem. Co roku uczymy się, co roku dla nas to są nowe rzeczy. Doszliśmy do etapu, że zremisowaliśmy na ich terenie, gdzie to są bardzo niewygodne zespoły, bo odbiegające bardzo mocno od naszego grania. Totalnie, totalnie różne. Natomiast zrobiliśmy kolejny krok do przodu, czyli udało nam się zremisować tam. Czy znaleźliśmy patent? Nie powiem, że znaleźliśmy patent. Natomiast wiemy, jak to ugryźć i jak mamy się przygotować pod kątem pojedynków ze skandynawskimi zespołami.
Z GOG się pewnie w tym sezonie nie spotkamy, ale w Top 12 odpadamy ze słynnym PSG. W meczu w Paryżu blisko byliśmy sprawienia sensacji. Tam niestety popełniliśmy, co powiedziałeś parę chwil wcześniej, więcej błędów z naszej strony. Nie udało się nawet zremisować, a była szansa, żeby ten mecz też wygrać. To była bardzo fajna potyczka na ich terenie.
- Fajny mecz, fajne dla oka, dla nas również dające nam dużo pozytywów. A czy można było ugryźć ten mecz? Z perspektywy ławkowej? Patrząc na to wszystko? PSG jest na tyle dobrym zespołem, na tyle doświadczonym, z taką ilością gwiazd, jeżeli chodzi o piłkę ręczną, że naprawdę ciężko by było to. Ten mecz rzeczywiście dał nam dużo pozytywu, bo gdzieś tam był moment, że oni chyba po nas mieli Nantes i ten mecz przegrali, ale wydaje mi się, że dołożyliśmy do tego cegiełkę z tego względu, że nie daliśmy możliwości na to, żeby oni te swoje gwiazdy zmienili, podmienili na chwilę. Bo do samego końca musieli z nami walczyć o wygraną na swoim terenie. No ale nie ukrywajmy, że zespół Paryża też ma swoje założenia, dysponuje galaktycznym budżetem, także tam na pewno ta presja jest nałożona na to, żeby wygrać wszystko, co możliwe.
Marzec, Przychodzi ten nieszczęsny marzec i mecz z Industrią Kielce w Płocku, przegrany 29-34 z drużyną, która przyjeżdża w okrojonym składzie, bez Andreasa Wolfa w bramce. Wielu, wielu kibiców do dziś nie może tego zrozumieć. Co się wydarzyło na parkiecie i dlaczego przegraliśmy to spotkanie? Czy był po prostu błąd w założeniu tym pierworodnym i później każdy, każda zmiana dokładała ten błąd do szczęśliwej katastrofy?
- Oczywiście mówimy o tygodniu reprezentacyjnym. Graliśmy ten mecz zaraz po zgrupowaniu reprezentacji, gdzie po powrocie z reprezentacji borykaliśmy się ze swoimi problemami. Kluczowi zawodnicy, którzy wrócili z reprezentacji, nie byli w pełni w optymalnej formie. Do ostatniego dnia ważyło się, który z kluczowych zawodników wyjdzie i będzie grał. A takich zawodników mieliśmy trzech. To jest jedna rzecz. Druga rzecz. Kwestia mentalna. Industria Kielce też przyjechali osłabieni, można powiedzieć, my graliśmy z zawodnikami na przysłowiowej jednej nodze. Mieliśmy mecze pod tytułem „Magdeburg w zeszłym roku”, gdzie przyjechali osłabieni i teoretycznie mogliśmy ich ugryźć. Nie zrobiliśmy tego dwa lata temu. Füchse Berlin też przyjeżdża bez swoich chyba trzech kluczowych zawodników. Mamy opcje na punkty i nie dowozimy tego. Zastanawialiśmy się nad tym dość mocno. Jedno to jest to, że zawodnicy, którzy wchodzą dają z siebie 250%, ci, którzy zastępują zawodników kontuzjowanych. Nie wiem, czy to nie jest kwestia tego, że gdzieś tam z tyłu głowy, pojawia się, że ten mecz na pewno wygramy. Na poziomie topowych klubów Ligi Europejskiej czy Ligi Mistrzów nie ma możliwości, żeby pozwolić sobie na takie myślenie. To są nasze analizy, wracaliśmy do tych meczów, do tych historii z tymi zespołami z topu. Dlaczego tak, a nie inaczej? Nakłada się na to dużo rzeczy, ale jednym z tych elementów moim zdaniem jest kwestia głowy.
Zbliżają się play-offy. W tym pierwszym meczu z Górnikiem Zabrze pada wynik 31-30 dla Wisły. Bardzo trudny i brutalny mecz. Sporo się działo i na ławce, i na parkiecie. Później jest rewanż w Płocku, gdzie w pierwszej połowie mamy ogromne kłopoty z Górnikiem. W drugiej połowie odwracamy losy tego spotkania.
- To był taki okres, powiedzmy sobie, gdzie rzeczywiście mieliśmy mały spadek. Akumulacja tego, co się działo na przestrzeni całego sezon. To już było po meczach z PSG, gdzieś wpadamy w taki dołek, akumulacja zmęczenia i psychicznego, i fizycznego. Takie czerwone światełko nam się zapaliło już w Ostrowie, gdzie wygraliśmy mecz siedmioma bramkami, a w końcówce nie do końca nam wszystko wychodziło. Widać było, że chłopcy mają ciężkie nogi, że głowy nie podają, że to wszystko jest slow motion. Popełnialiśmy proste błędy w obronie i ten pierwszy mecz okej, wygrana siedmioma, cieszy każde zwycięstwo. Natomiast kolejny mecz z Ostrobvią, gdzie męczyliśmy się do ostatniej minuty i też wygraliśmy ten mecz, to cieszy, bo wygraliśmy. Natomiast styl, w jakim to zrobiliśmy... Mieliśmy dużo przemyśleń. Wiedzieliśmy, że coś musimy z tym zrobić, a weszliśmy już w fazę play-off, najważniejszą fazę rozgrywek z perspektywą grania w półfinale z GórnikiemZabrzem, które w tym roku naprawdę wyglądało bardzo dobrze, dużo się u nich pozmieniało, jeżeli chodzi o obronę. Ta obrona była agresywna, tam jest dużo "kilo", duzi chłopacy grający konsekwentnie w systemie, który Tomek Strząbała im narzucił. Minotskyi, który w tym roku ciągnął im grę i Morkowski, oni są nieprzyjemni do grania, bo dużo widzą, fajnie grają eden na jeden. Tokuda - kolejny nieprzyjemny gościu w grze. Nieprzyjemny zespół, jeżeli chodzi o grę i do tego poukładany. Czyli to, co też chyba w którymś z wywiadów powiedziałem, że widać, jak ten zespół po rozgrywkach w Lidze Europejskiej nabrał takiej pewności siebie. Wyszli z grupy, walczą dalej i widać było, że ci chłopacy są nastawieni na walkę i będą chcieli nas ugryźć. Będą chcieli za wszelką cenę nas ugryźć. W Zabrzu było mega ciężko. Jeden mecz wygraliśmy w końcówce jedną bramką. Horror. Natomiast my mieliśmy tego świadomość, że to będzie mecz na noże. I taki był. Ten mecz w Zabrzu to też był dla nas moment na taką krótką refleksję. To już nie był mecz jak z Ostrowem, który walczył i do samego końca wierzył w to, że są w stanie nas ugryźć. Po tygodniu rozegraliśmy mecz rewanżowy, w którym w drugiej połowie postawiliśmy kropkę nad i. My idziemy tam, to jest nasz cel, którym jest finał. Także tutaj znowu był taki progres po spadku po Lidze Mistrzów. Jak to w sporcie, troszkę sinusoida. Idziemy w dół, idziemy w górę. Tak wyglądało przez cały sezon. Nie ma zespołu, który utrzymałby jedną linię przez cały sezon lub piął się cały czas do góry, bo nie ma.
Przed finałami mistrzostw Polski mamy Final Four w Kaliszu, tam dwa mecze rozegrała Wisła w dwóch różnych składach. Jeśli chodzi o półfinał, to z Chrobrym Głogów wygrywamy zdecydowanie. No i finał z Industrią Kielce. Początek dla naszych rywali. Później, jak już odzyskaliśmy swój rytm gry, powoli budowaliśmy przewagę i do końca dowozimy zwycięstwo. Wisła Płock zdobyła trzeci Puchar Polski z rzędu. To było też dla was istotne i ważne, by wygrać w Kaliszu i zdobyć Puchar Polski?
- Jak najbardziej. Zawsze mamy cel wygrywać. I teraz wychodząc na boisko w tym roku znowu wróciliśmy do formuły Final Four. Nie do końca w różnych składach. Natomiast mieliśmy ten komfort, że mogliśmy sobie pozwolić na to, żeby część zawodników odpoczęła. Z myślą o finale jak to w grze turniejowej. Wykorzystaliśmy to, co mieliśmy. Byliśmy obrońcą pucharu, mieliśmy świadomość tego, że chcemy, żeby ten puchar został u nas. Wychodząc na boisko, masz cel -wygrać mecz. Zrealizowaliśmy to. Kolejny mecz wygrany z Industrią Kielce. Oczywiście znowu cała otoczka wokół tego była jaka była, bo nikt nie lubi przegrywać. Trochę za dużo zostało wypuszczone w media. My też przegrywamy mecze, też z wieloma rzeczami nie możemy się pogodzić. Chcemy, chcemy pewne rzeczy zmienić, ulepszyć, żeby te nasze rozgrywki były atrakcyjne, żeby osiągnąć jak najwyższy poziom. Natomiast mówię, ta otoczka zupełnie była niepotrzebna, jakieś tam wypowiedzi ze strony kieleckiej. To, że byli zmęczeni. Jasne, ja rozumiem to, że mogli być zmęczeni po meczu w Magdeburgu, po którym przyjechali. Natomiast takie rzeczy, jak kalendarz powinny być ogarnięte przed sezonem Jakiekolwiek rzeczy, z którymi się nie zgadzamy, jak terminy. To powinno być zgłaszane, my jako klub zawsze to robimy. Dla większości, dla zespołów, które nie grają pucharów europejskich, to jest wszystko jedno, jak to będzie rozegrane, bo mają jeden mecz w tygodniu. My takie rzeczy zgłaszamy, Jeżeli tylko my to zgłaszamy i nie ma gdzieś poparcia ze strony drugiego, trzeciego, czwartego klubu, to jesteśmy traktowani „znowu się czepiają czegoś”. Natomiast później jest jak trwoga to do Boga, bo dlaczego jest tak, a nie inaczej? Dlaczego my graliśmy puchar w tym, a nie w innym terminie i dlaczego? Dlaczego jest kadra, kadra zaraz po dwóch meczach Pucharze Polski? To są rzeczy, nad którymi ja uważam, że kluby ogólnie powinny popracować, nad tą relacją, komunikacją między sobą. Natomiast dla nas super, bo obroniliśmy Puchar Polski, co bardzo cieszyło. Wygraliśmy dość wyraźnie ten mecz. Jeżeli chodzi o aspekt psychologiczny, to było mega ważne, że możemy. My możemy to zrobić, możemy powalczyć z nimi w finale o coś więcej. I tu był kolejny pozytyw w tym meczu, bo to był trzeci mecz rozgrywany w sezonie, mamy 2:1. Także tak jak mówię, to jest bardzo dużo.
A propo terminów, dwa lata wcześniej to Wisła znalazła się w dosyć niekorzystnej sytuacji, kiedy przed meczem półfinałowym Ligi Europejskiej rozegraliśmy mecz o mistrzostwo Polski z Vive Kielce. Nam to mocno utrudniło start w Lidze Europejskiej, bo drużyna miała nie dość, że transfer daleki i długi, to jeszcze mało czasu na regenerację. Nikt wtedy też się za Wisłą nie ujął.
- Przykre jest to. My jako trenerzy mamy świadomość tego, jakie to są obciążenia. Ja znam to z autopsji jeszcze jako zawodnik. I teraz podejście „72 godziny w zupełności wystarczą”? Ok, tylko że w ciągu tych 72 godzin musisz zrobić transfer z jednego państwa do drugiego. Czasami mamy podróże, które nas kosztują 10-12 godzin, bo mamy przesiadki, czyli to jest kolejny dzień obciążenia, to nie jest to, że się regenerujesz. Natomiast jaka jest świadomość ludzi, którzy gdzieś układają to wszystko? Ja nie mam pojęcia. Nie chcę negować tego, czy ktokolwiek z nich kiedykolwiek miał styczność ze sportem profesjonalnym. Ja nie mówię o wyjściu pobiegać sobie, trenować trzy razy w tygodniu, tylko o profesjonalnym, jeszcze dodatkowo w naszej dyscyplinie, która nie dość, że jest siłową dyscypliną, to jest bardzo dynamiczną dyscypliną, gdzie naprawdę chłopacy to się wypruwają w trupa. I teraz układanie kalendarza. 72 godziny, czasami było i 48 godzin. Natomiast to chyba od zeszłego roku jest, że muszą być 72 godziny pomiędzy meczami. Świadomość tego, że w ciągu tych 72 godzin musisz przebyć podróż, musisz mieć czas na to, żeby chłopców zregenerować. Ty nie masz czasu na to, żeby przygotować zespół kompletnie do meczu i wychodzisz bez przygotowania, bez energii, bo jesteś wymęczony tym wszystkim. Nie pomaga nam to. Dlatego jeszcze raz apeluję o to, żeby takie rzeczy były konsultowane z klubami. Jeżeli chcemy, chcemy punktować na arenie międzynarodowej, z klubami, które reprezentują nasz kraj na rozgrywkach międzynarodowych, bo to jest dla nas, dla klubów, to jest prestiż grania w rozgrywkach Ligi Mistrzów w Lidze Europejskiej itd. Natomiast to jest punktacja też dla związku, bo my zbieramy punkty, a później nasza liga pnie się w rankingu trochę wyżej. Dlatego apeluję o to, żebyśmy mogli usiąść i porozmawiać o tym, żeby wysłuchali stron, klubów zainteresowanych. W tym roku też rozmawiałem z trenerem Strząbałą i pytałem się, jak on się w tym wszystkim odnajduje. No był dość mocno zmęczony. Tak samo zespół Górnika Zabrze był zmęczony.
Dochodzimy do finału sezonu. Play-off grane do dwóch zwycięstw zakończonych dwoma wygranymi Wisły w dwóch spotkaniach. Pierwszy, kluczowy mecz w Płocku był najważniejszy z punktu widzenia gospodarza tego spotkania i drugi na wyjeździe. Oba zupełnie inne mecze, zupełnie z inną historią, chociaż zakończone rzutami karnymi. Rzuty karne też były zupełnie inne w Płocku i inne w Kielcach. No i sukces, zwycięstwo, dublet, mistrzostwo Polski i Puchar Polski. Pojedynki z Kielcami, zresztą jak każde mecze w piłce ręcznej, to jest zawsze inna historia, inna opowieść. No i mamy dwa fantastyczne, jeśli chodzi o osoby oglądające z boku piłkę ręczną spotkania w Płocku w Orlen Arenie i w Kielcach w Hali Legionów.
- Ja uważam, że stworzyliśmy naprawdę fantastyczne widowisko i to była żywa reklama piłki ręcznej. Całe piękno piłki ręcznej, dramaturgia, walka, dużo emocji, dużo nerwów zakończone happy endem dla Wisły Płock. Rzuty karne. Pierwszy raz widziałem i czułem taką atmosferę w Orlen Arenie. Myślałem, że odleci ta hala. Przy tym wszystkim najpierw przy rzucie Samoila, to, co się tutaj wyprawiało, to było niesamowite. Później, przy rzutach karnych nie wiem, co tam się odwaliło. Naprawdę. Z pięciu karnych Industria Kielce rzuca jednego. Mirko Alilović, wychodzi i muruje bramkę. Ostatnia obrona - oglądałem to nie wiem, ile już razy. To dla mnie jest nierealne. Facet przy jego gabarytach, idąc, obciążając jedną stronę, robi ruch w drugą. Jak za starych dobrych czasów Jerzy Dudek rzuca się na piłkę i Alilović broni karnego w stylu bramkarza piłki nożnej. Niesamowite. Na pewno to są nerwy, bo obydwa zespoły wiedziały, o co grają. Waży się wszystko do samego końca. Podchodzisz do karnego, do tego kibice, masz wypełnioną jedną i drugą halę, bo w obu meczach było podobnie. Klucz – głowa, wytrzymać ciśnienie. Wytrzymaliśmy jako zespół, przepracowaliśmy to, bo wiedzieliśmy, że mamy szansę i nie chcieliśmy tej szansy oddać. Powiedzieliśmy, że nie oddamy, bo to się nam należy. W tym roku musimy to zrobić, bo to się nam należy. Musimy postawić kropkę nad i, dla siebie i dla ludzi, którzy są związani z klubem, którzy pracują na co dzień, którzy nas wspierają. Mówię o kibicach, o tobie jesteś z nami zawsze i wszędzie. Przełamanie hegemonii kieleckiej. To już było trochę nudne i to był taki trochę kompleks kielecki. Wszyscy tego chcieliśmy, myślę, że bardziej niż oni. I to udowodniliśmy, bo to, co mówię, to trzeba było wytrzymać te rzuty karne, wytrzymać 60 minut. Samoila wychodzi i rzuca w pierwszym meczu. Ostatnia akcja w drugim meczu, gdzie mamy 4. czy 5. sekund i Fazekas rzuca w ostatniej sekundzie. To jest coś niesamowitego. Dlatego mówię, że zrobiliśmy fantastyczną reklamę naszej dyscypliny. Nie tylko w Polsce, bo to poszło w świat. Atmosfera, jaka tu panowała. To, co robili płoccy fani, to niosło chłopaków. To był taki dodatkowy bodziec. 420. osób, które były z nami w Kielcach. Były momenty, że naprzeciwko siedziało 3800 osób, a oni potrafili ich zakrzyczeć. To było coś fantastycznego. I oddaliśmy to wszystko z nawiązką, bo podwójna korona wróciła do Płocka. I to naprawdę cieszy. To jest moja pierwsza podwójna korona. Cieszy podwójnie. Dochodzi to do mnie cały czas, bo dużo się działo już po meczach. Natomiast jeden i drugi mecz oglądałem już kilka razy. Wygrać w takim stylu, gdzie były to ciężkie mecze. Oba zespoły znają się jak łyse konie. To były mecze numer 4. i 5. w sezonie. I wyniki tych meczów pokazywały, że Kielce, które normalnie zdobywają powyżej 30 bramek, mają problem, żeby się przebić przez naszą obronę. My zaś, zespół, który rzuca trochę mniej bramek, mieliśmy wielki problem, żeby znaleźć tę drogę do bramki.
- Oba mecze, w tym regulaminowym czasie, kończą się niskimi wynikami. Ten w Kielcach 20:20. Przy czym chciałbym też zwrócić uwagę, że obie drużyny popełniały sporo błędów. My w Kielcach, gdybyśmy mniej tych błędów popełnili, prawdopodobnie moglibyśmy zamknąć to spotkanie w 60 minut. Oczywiście tak się mówi po meczu, bo jest mądrzejszy człowiek po spotkaniu. Przyznasz, że te dwa mecze też miały inny obraz, jeśli chodzi o temperaturę samych zawodników. W Płocku były czerwone kartki, a w Kielcach obie drużyny, mając świadomość, o jaką stawkę idzie gra, grały bardzo czysto wbrew pozorom. Nie było złośliwości. Wiadomo, że błędy się zdarzały i faule także.
- Nie do końca się zgodzę, w drugim meczu było mniej dwójek. Natomiast analizując ten mecz pod względem fauli, wcale nie odbiegał jeden od drugiego. Natomiast czerwone kartki w tej chwili bardzo często są dyktowane tym, że niechcący dotykasz okolicy szyi i twarzy. To jest automatycznie czerwona kartka według przepisów obecnych. Często jest tak, że gdzie powinna być jakaś kara, to jej się nie daje. Natomiast sędziowie koncentrują się na tym, żeby ograniczyć kontakt z twarzą zawodnika. Industria Kielce wiedziała, na co sobie nie może pozwolić. I my również. Bo patrząc na te wszystkie 5. meczów w tym sezonie, u nas w domu mecz zagraliśmy po przyjacielsku. Tam też nie było czerwonych kartek, jakiejś specjalnej dramaturgii. Ten ostatni mecz. Myślę, że sędziowie na tyle opanowali dobrze sytuację, bo to jest też kwestia też podejścia sędziów, oni są częścią tego spektaklu. Czasami, zamiast wywalać kogoś, dać mu żółtą kartkę, to można upomnieć go delikatnie, ale zawodnik już wie, że na pewne rzeczy sobie nie może pozwolić. Także to jest kwestia prowadzenia meczu. Tutaj para, która nam sędziowała w Kielcach, uważam, że poradziła sobie z tą całą presją. Nie pierwszy raz im przyszło gwizdać mecz finałowy. Także poradzili sobie z tym wszystkim. Byli w stanie uspokoić zawodników na tyle, że grali w ramach przepisów. I tych dwójek aż tyle nie było.
Koniec. Zdobywamy mistrzostwo Polski, Puchar Polski. Co tobie, jako trenerowi dał ten sezon? Jak się czułeś na świecie, na Starym Mieście, kiedy widziałeś tysiące głów kibiców, którzy dziękowali zespołowi i sztabowi trenerskiemu za ten sukces? Kibiców, których czujecie na meczach w Orlen Arenie, widzieliście w innym otoczeniu. Przyjechaliście wspaniałym odkrytym autobusem. Wszystko się po prostu pięknie ułożyło. Jakie wspomnienia będziesz miał z tych chwil?
- Dla mnie to było niesamowite. To jest moja pierwsza podwójna korona. Runda po Płocku autobusem odkrytym. Ludzie, którzy mijali nas samochodami, trąbili, z balkonów, krzyczeli do nas i machali. Sam wjazd na Stare Miasto., to było genialne. To ja takie rzeczy widziałem w telewizji do tej pory po zdobyciu mistrza świata w piłce nożnej, Ligi Mistrzów w piłce nożnej. To było po prostu niesamowite. Niesamowite uczucie. Taki kop dla nas, kop energetyczny. Ja pierdzielę, chyba naprawdę ludzie już byli tak wygłodniali, chcieli tego zwycięstwa i o tym wszystkim marzyli tak samo. Tak samo, jak my. Emocjonalnie jestem po prostu rozwalony, ale w pozytywnym tego znaczeniu. Dzieci, rodzice, dziadkowie tu byli wszyscy, od najmłodszych do najstarszych. To jak oni zareagowali na to wszystko, to ile to trwało. Bo to nie było tylko wyjście na scenę. Ci ludzie się tym cieszyli razem z nami. To zostanie ze mną do końca życia. Jestem w stu procentach przekonany, że to będzie ze mną. To będzie towarzyszyło mi do ostatniego mojego dnia. I życzyłbym sobie, sobie i nam wszystkim, żebyśmy mogli to kontynuować, Żebyśmy mogli się cieszyć tym, podtrzymywać ten sukces, budować ten klub dalej, twardo stąpając po ziemi. Cieszymy się sukcesem wspólnie, ale tak samo my jako trenerzy potrzebujemy waszego wsparcia, jak są dołki, bo to jest sinusoida. My nie jesteśmy maszynami. Mówię pod kątem wyczerpania fizycznego, psychicznego. Tu nie da się zaprogramować „idź, zagraj dziś na 200%, a jak coś ci się stanie, to cię naprawimy, wykręcimy ci dwie śrubki”. Też potrzebujemy wsparcia w momentach, kiedy są dołki i układa się nie tak, jakbyśmy tego chcieli. Taki jest sport. My się też musimy tego nauczyć. Idziemy razem nie tylko, jak wygrywamy, ale też jak przegrywamy. To nas motywuje. Wiemy, że mamy wsparcie ludzi. Chłopcy wiedzą, że mają wsparcie. Kolejnym krokiem jest kompletowanie zespołu. Jeśli my marzymy o tym, by być w Final Four, a nie ukrywajmy, mamy zawodników leciwych, którzy są blisko zakończenia kariery. Musimy zastanowić się nad tym, jak ich zastąpić w przyszłości zawodnikami, którzy wejdą na ten najwyższy poziom, czyli wymarzone Final Four, bo chyba każdy marzy o tym, by Wisła tam zagrała. My o tym marzymy. Głowimy się, zastanawiamy, pracujemy nad tym tysiące godzin, jak zrobić, by było dobrze, żebyśmy my się rozwijali jako zespół i z roku na rok robili progres. To wszystko jest procesem, to są też pieniądze. Cieszę się, bo bardzo mocno zaangażował się Mariusz Budnicki [firma Modular System], który też dał nam zastrzyk pozytywnej energii i żyje tym wszystkim. Super, że jest z nami i blisko nas. My mamy stricte podejście sportowe, bo to jest inna branża, tu jest połączenie sport-biznes. Jeżeli to wszystko dopniemy i uda nam się krok po kroczku zbudować budżet zbliżony do tego topu światowego, to chcemy pojechać w przyszłości na Final Four, chcielibyśmy zrobić to jak najszybciej, ale to jest sport, tu jest wszystko możliwe. Klub zaufał Xaviemu 6. lat temu, a on mi 3. lata temu. Myślę, że tworzymy ze sztabem maszynę, która daje z siebie wszystko, idzie w trupa, poświęcając swoje życie prywatne i rodzinne. Trzymamy się jednego celu i to jest dla nas najważniejsze.
Rozmawiał Michał Kublik
Reklama