13 maja tradycyjnie w siedzibie Płockiego Towarzystwa Wioślarskiego nad Wisłą miało miejsce uroczyste otwarcie 141. sezonu sportowego. Słoneczna pogoda towarzyszyła również VI Piknikowi Olimpijskiemu, w ramach którego miało miejsce wręczenie najwyższego miejskiego wyróżnienia medalu Zasłużony Dla Płocka, który za swoje piłkarskie osiągnięcia i złoty medal olimpijski z Monachium 1972 roku odebrał Jerzy Kraska, były zawodnik Masovii Płock.
Po okolicznościowych przemówieniach, wręczeniu medali i wyróżnień odczytano Apel Olimpijski oraz wciągnięto na maszt flagi Polski, olimpijską i PTW. Ostatnim, lecz bardzo ważnym punktem programu było odsłonięcie tablicy pamiątkowej ku czci Bohdana Karwowskiego, trenera, wychowawcy a przede wszystkim twórcy płockiej szkoły wiosłowania. Tablicę odsłonili małżonka Halina, wnuczka Paulina oraz jeden z medalistów wychowanych przez trenera, Michał Cieślak.
Michał Kublik: Kim był Bohdan Karwowski dla płockiego sportu ?
Ryszard Olczuk: - Był tym który w zasadzie stworzył podstawy działalności olimpijskiej, Bohdan Karwowski, jestem jego wychowankiem, jako trener stawiał zawsze na najwyższe cele, medale na mistrzostwa Polski czy mistrzostwach świata. Swoją pracę rozpoczął w 1963 roku i do 1998 wszczepiał w nas wszystkich tutaj jako zawodników czy później trenerów swoje idee. Można powiedzieć bez żadnego ryzyka, że to on stworzył Płocką szkołę wiosłowania, wychował kilka pokoleń zawodników i trenerów pracujących dzisiaj nie tylko w naszym towarzystwie, ale również w innych klubach Wałczu, w szkole mistrzostwa sportowego, Jurek Stańczak w Warszawie i Gdańsku. Również był niezwykle takim, który potrafił dopingować, widział u zawodnika każdy błąd, każdy fałszywy ruch i dzięki temu był właśnie cenionym trenerem wioślarstwa. Spod jego ręki wyszło ośmiu olimpijczyków, w tym pięciu medalistów olimpijskich. To rzadki przypadek, żeby jeden trener mógł to stworzyć.
Jakim był człowiekiem i wychowawcą?
- Bardzo wymagającym, z jednej strony bardzo tolerował nasze młodzieńcze wybryki, które każdym najświętszym się przytrafiają w młodości, a z drugiej strony, zawsze był na przystani pierwszy i gotowy do treningu. Wspomnę, że myśmy tutaj wychodzili na wodę, jak jeszcze płynęła kra. Nie raz pytaliśmy się panie trenerze czy wrócimy, czy będą nas szukać gdzieś pod Włocławkiem? On mówił, nie bójcie się, róbcie swoje, no i tak robiliśmy. Pierwsze efekty, jakie osiągnął to był właśnie Grzegorz Stellak i Sławomir Maciejowski, który w 1969 roku, a więc po 6 latach zdobył pierwszy medal na arenie międzynarodowej, były to wicemistrzostwa świata juniorów.
Pana prywatne wspomnienie, którego może pan nie zdradzał do dzisiaj nikomu związane właśnie z trenerem Karwowskim
- Były takie, których bym na spowiedzi nie powiedział, reszta to była twórcza współpraca. Pamiętam, że kiedy byłem początkującym trenerem, swoją karierę zacząłem tuż po skończeniu kariery zawodniczej w 1971 roku, od razu mi zaproponowano pracę w towarzystwie wioślarskim. Byłem asystentem pana Bohdana Karwowskiego, on wtedy pracował z czwórką ze sternikiem, natomiast resztę grupy ja prowadziłem. Uczyłem się od niego rzemiosła, podejścia starałem się naśladować jego rzeczy. No ale w sporcie jest tak, że nie da się powtarzać tej samej matrycy, wszystko zależy, na kogo się trafi, jakiego zawodnika, predyspozycje i tak dalej. Dzięki inspiracjom z jego strony też rozwijałem swój talent, może talent dużo za duże słowo trenerski, bo mnie udało się też wychować kilku medalistów mistrzostw świata. Moi wychowankowie startowali na jedenastu mistrzostwach świata juniorów, seniorów, akademickich. Pracowałem z kilkoma olimpijczykami, w każdym razie ta współpraca szkoleniowa zawsze była twórcza, dość często trwała między nami twarda dyskusja
Pani Halina dla pani to chyba dzisiaj wyjątkowy dzień, stoimy przy pamiątkowej tablicy pani nieżyjącego już męża, wychowawcy, trenera, zawodnika Bohdana Karwowskiego. Co Pani dzisiaj w tym momencie czuje?
Halina Karwowska - Jestem bardzo zadowolona i bardzo dumna, że mąż został tak doceniony. Powiem, mąż nigdy nie oczekiwał jakiegoś splendoru, pracował i wykonywał ten zawód, bo go kochał. Kiedyś mówię do niego, słuchaj, dowiedziałam, że ty zarabiasz mniej niż twój były wioślarz, który się u ciebie uczył wiosłowania i mówię: jak to jest, coś tu nie gra? A mój mąż mi na to odpowiada, nigdy nie będę walczył o forsę, bardzo się przejmował losem swoich wioślarzy i był im oddany całym sercem. Ja się godziłam z tym. Wiedziałam kto będzie moim mężem, sportowiec i trener. Wiadomo było, że im trener jest lepszy, tym mniej go w domu jest, ja się z tym godziłam byłam z nim na dobre i złe przez 60 lat.
Michał Kublik