Zawodnicy Orlen Wisły Płock udali się na zasłużone wakacje po udanym sezonie. Sezonie, w którym po raz pierwszy zdobyli w historii klubu medal rozgrywek europejskich i Puchar Polski wrócił do Płocka. Trzecie miejsce w Lidze Europejskiej, wicemistrz Polski zdobywca Pucharu Polski! Warto w tym miejscu przypomnieć sztab trenerski, któremu serdecznie dziękujemy i gratulujemy!
Xavi Sabate - 1 trener
Dawid Nillson - asystent trenera
Marcin Wichary - trener bramkarzy
Michał Dolny, Maciej Gregorczyk - fizjoterapeuci
Mariusz Jaroszewski - masażysta
Filip Koper - przygotowanie fizyczne
Oscar Mojer Soler, Haritz Salvado - statystycy
Grzegorz Markiewicz - kierownik
Adam Wiśniewski - dyr. sportowy
Przed sezonem do sztabu dołączył Dawid Nilsson, zapraszam do wysłuchania lub przeczytania naszej rozmowy podsumowującej sezon.
Michał Kublik: Jak mam ciebie przedstawić, jak wolisz – drugi trener, asystent trenera, Dawid Nilsson gwiazda, Dawid Nilsson szara eminencja piłki ręcznej w Płocku?
Dawid Nilsson: Po prostu Dawid Nilsson. To w zupełności wystarczy. Ja przyjechałem tutaj jako przyjaciel Xaviego Sabate, którego poznałem zdecydowanie wcześniej i z którym łączyły mnie bliskie relacje, kiedy przyjeżdżałem tutaj na staże. Ta nasza współpraca to były wspólne analizy, rozmowy o przeciwnikach, o zawodnikach z naszej polskiej ligi, kiedy pracowałem w Stali Mielec. Po prostu Dawid.
MK: Dlaczego piłka ręczna?
DN: Całe życie była i jest moją pasją. Najpierw zaczęła się przygoda z piłką nożną, jak to w małych miasteczkach bywa. Ja jestem z małego miasteczka, ze Sławna, między Słupskiem a Koszalinem. Wiele dyscyplin do wyboru nie było, była piłka nożna, było karate, z którego też korzystałem. I był fantastyczny nauczyciel WF-u, który zaszczepił w nas piłkę ręczną.
MK: W swoim dorobku masz dwa tytuły mistrza Polski zdobyte z Wybrzeżem Gdańsk. Za każdym razem zostawiałeś za sobą Wisłę, która nazywała się wtedy Petra Płock i Orlen Płock. Dużym wyzwaniem było przyjęcie zaproszenia do pracy w Płocku?
DN: Staram się być ambitną osobą i ambitnym trenerem. Jako zawodnik podchodziłem do tego mega ambicjonalnie i stawiałem sobie zawsze wysokie cele. W momencie, gdy dostałem propozycję od Xaviego, by dołączyć do sztabu, nie zastanawiałem się długo. Powiedziałem, że chcę uczestniczyć w tym projekcie. Wiedziałem, z czym to się łączy, że to ciężka, mozolna praca i czeka mnie dużo nauki. Xavi ma ogromne doświadczenie i jest wymagającym trenerem, współpracownikiem i szefem. Jest pierwszym trenerem. Do tego w relacjach prywatnych jest super człowiekiem. Nie zastanawiałem się długo, podjąłem wyzwanie. Ta nasza współpraca z miesiąca na miesiąc wyglądała coraz lepiej. To była kwestia mojej nauki, wejścia w system, zrozumienia pewnych idei. To nie jest rok, dwa czy trzy – to lata, które Xavi spędził jako trener, lata doświadczeń. Ja tego nie miałem, miałem zupełnie inne doświadczenie z boiska. Przełożenie tego wymaga dużo czasu, poświęcenia i nauki, dlatego zawsze stawałem przed sobą wysokie cele i chciałem brać udział w dużym projekcie.
MK: Mam rozumieć, że Xavi do ciebie zadzwonił i zaproponował ci bycie asystentem w Orlen Wiśle Płock? Wcześniej byłeś trenerem w Wybrzeżu, później w Stali Mielec i będąc w Stali, dostałeś taką propozycję?
DN: To był koniec zeszłego sezonu. Wracałem wtedy z Mielca do Gdańska. W międzyczasie pojawiła się oferta z Kwidzyna. Byłem o krok podpisania kontraktu, jednak gdy zadzwonił do mnie mój przyjaciel i proponuje mi współpracę w klubie z dużymi możliwościami i aspiracjami mojego rozwoju i rozwoju klubu, mówiąc „nie” - żałowałbym tego.
MK: Patrząc z perspektywy historii dobrze, że tak się stało, bo w Kwidzynie znalazł się doskonały trener Markuszewski, który zrobił z Kwidzynem bardzo dobry wynik w tym sezonie. Spełniłeś swoje marzenie i dołączyłeś do ekipy Orlen Wisły Płock i przyjaciela.
Europa – z Dunkierką zdobyłeś puchar Francji. Z duńskim Aarhus trzecie miejsce. Ze szwedzkim Skovde Challenge Cup w 2004 roku. Finał pucharu EHF z Dunkierką był w 2012 roku. Miałeś gdzie zbierać doświadczenie na parkiecie. Czemu pozostałeś przy piłce ręcznej i zostałeś trenerem? To nie jest łatwy kawałek chleba.
DN: Odpowiadam na pierwsze pytanie [śmiech] Przełożenie tego wszystkiego jest naprawdę bardzo trudne. Bycie zawodnikiem patrząc z perspektywy czasu i zawodu trenera jest zupełnie czymś innym. Wszystko trzeba przełożyć, przygotować chłopaków, każdy detal, dopasować zespół, pracować nad wieloma szczegółami w trakcie przygotowań i w sezonie. To są godziny pracy. Jako zawodnik tego nie uświadczyłem, bo dostawałem gotowy materiał. Przychodziłem na trening, miałem zrobić określone zadania, wykonywałem je i wracałem do domu. Miałem chwilę na odpoczynek i przeanalizowanie meczu. Nie było czasu jak teraz, że dostawałeś gotowe video z pociętymi meczami. To były czasy CD-ROM. Dostawaliśmy na płycie cały mecz i robiliśmy analizy. W porównaniu do dziś to były bardzo powierzchowne analizy. To doświadczenie z wiedzą, którą daje mi Xavi, zaczyna procentować. To ważne, że przez ileś lat grałem na poziomie europejskim i w tej chwili ta cała układanka zaczyna nabierać kolorów. Wiem, co zrobić, by dany zawodnik wykonał pewne rzeczy, których do tej pory nie robił.
Co dalej? Drugie pytanie?
MK: By zespół funkcjonował, potrzebny jest trener.
DN: Po zakończeniu zabawy w piłkę ręczną, miałem chwilowy rozbrat z piłką. Nie trwało to długo, trenowałem dzieciaki, byłem przy klubie, ale próbowałem innych rzeczy. Otworzyłem swoją prywatną siłownię z elektrostymulacją i fizjoterapią. Przez pół roku sprawiało to przyjemność. Brakowało mi jednak podróży i piłki ręcznej. Jak robisz coś od 11 roku życia, a kończysz to w wieku 38 lat, staje się to pewnego rodzaju nałogiem. Szukanie innej alternatywy na życie – nie widzę w tym sensu. Jeśli mam coś robić, to będę robić to, co kocham. Jeśli sprawia mi to przyjemność – idę w to, jeśli nie – daję sobie z tym spokój. Tak to wygląda, życie jest za krótkie i powinniśmy się w nim realizować w kierunkach, które sprawiają nam dużo radości.
Xavi Sabate / Dawid Nilsson
MK: Praca z Xavim – jakbyś ją scharakteryzował?
DN: Na początku nie wiedziałem, jak to będzie wyglądało, czego się spodziewać. Przyjeżdżałem tu na konsultacje, zupełnie inaczej wygląda relacja prywatna, a inaczej relacja zawodowa. Wiedziałem, że mam dużo do nauki, wiedziałem, że muszę przysiąść i walczyć. Analizowałem jako trener Stali czy Wybrzeża wcześniejsze sezony Wisły, zawsze byłem pod wielkim wrażeniem, jak Xavi to robił. Teraz zależało wiele ode mnie, by się w to wdrożyć. W tej chwili ta współpraca wygląda wspaniale. Spotykamy się rano, analizujemy, rozmawiamy o najmniejszych szczegółach. Spędzamy ze sobą 16-18 godzin na dobę. Jest to czas, gdzie realizujemy swoje pasje i marzenie. Naprawdę życzyłbym każdemu trenerowi asystentowi takiej możliwości współpracy.
MK: Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. To, co widzą kibice to jedno. To, co ja widzę, kiedy komentuję mecz, to drugie. To, co wy widzicie jako trenerzy to także inne spojrzenie. Po meczu analiza wygląda inaczej, przed meczem pewnie zupełnie to inna bajka. Wszystkie mecze są ważne, czy to w Lidze Europejskiej, czy Superlidze. Kluczowym w Lidze Europejskiej był mecz z Füchse Berlin.
DN: Mieliśmy świadomość, że jedziemy do bardzo dobrego zespołu z większym budżetem od nas. Analizując od podszewki Füchse, szukaliśmy naszych szans w obronie, bo dla nas defensywa jest numerem jeden. Udało nam się to zrealizować w Berlinie, to był krok milowy dla nas. Wcześniej nie pamiętam, by Wisła wygrała z jakimś zespołem niemieckim. Bardzo istotny aspekt psychologiczny został przełamany.
MK: Ten sezon to był pierwszy sezon, w którym Wisła wygrała dwukrotnie z niemieckimi drużynami na ich terenie. Do tej pory się to nie zdarzyło. [Füchse Berlin - Wisła 29:30, TBV Lemgo Lippe - Wisła 28:31]
DN: Jeśli chodzi o aspekt psychologiczny, to było ważne dla zespołu. Liga niemiecka zawsze jest przedstawiana jako najsilniejsza liga świata. Tak jest – to najrówniejsza liga, która ma największe możliwości finansowe w Europie. Marzenie wielu zawodników. Za moich czasów, grając w Polsce, mieliśmy kompleks tych zespołów niemieckich, bo to Niemcy i gra ten czy tamten zawodnik. Udało nam się to przełamać, to był klucz dla nas, by uwierzyć, że możemy to zrobić.
MK: Teraz przejdziemy do drugiego kluczowego meczu z pierwszej części sezonu – pierwszego meczu w Kielcach. Oba te mecze łączy Krystian Witkowski. I w Berlinie, i w końcówce meczu w Kielcach znakomicie interweniował i bronił zaciekle płockiej bramki. Mecz w Kielcach przegrywaliśmy 5-6 bramkami, wyciągnęliśmy do 1 bramki przegranej i mocno liczyliśmy na rewanż.
DN: Jeździliśmy w sezonie na każdy mecz, by wygrać. Przygotowywaliśmy zespół maksymalnie, jak możemy. Była wiara w nas, że Kielce są do pokonania. Widać było, że zawodnicy nabierają coraz większej pewności. To było widać już rok, dwa lata temu, że ten dystans sportowy zaczyna się zmniejszać. Dlatego jadąc do Kielc, jechaliśmy z nastawieniem, że tam chcemy wygrać. W pewnym momencie Kielce nam odjechały na 4/5 bramek i w tym momencie wszedł Krystian. To chłopak, którego prowadziłem w Mielcu przez 2 lata. Wiem, jaki ma potencjał, czego się po nim spodziewać. Gdy wyszedł, odbił 3 ważne piłki. Pierwsza to był karny, gdzie odbijając, spowodował, że piłka odbiła się od słupka i nie wpadła do bramki. On ma bardzo duży potencjał. Brakuje mu regularności, ale to jest związane z wiekiem. On ma 23 lata. Na bramkarza to jest młokos. Jeśli będzie się rozwijał i będzie miał takie podejście, jak teraz, jeśli będzie to szło w tym kierunku, to wróżę mu naprawdę fajną przyszłość. Krystian jest tytanem pracy, Marcin Wichary mu nie odpuszcza. Ostatni mecz z Kielcami – wyszedł na parkiet bez kompleksów i zatrzymał zespół kielecki. Kielczanie byli pewni siebie, pewni swoich umiejętności, a tu widziałem w nich bezsilność. Krystian zatrzymywał wszystkie rzuty z 6 metrów. To był klucz do zwycięstwa.
Dawid Nilsson w dniu wyjazdu do Lizbony
MK: Historia z przekładanym terminem meczu z Łomżą Vive Kielce. Jak to wygadało z waszej perspektywy.
DN: Toczyliśmy boje. Chcieliśmy rozegrać mecz w terminie zaproponowanym przez Superligę. Później próbowaliśmy to przełożyć na najlepszy termin, by można było się przygotować do Final 4. Z naszej perspektywy wyglądało to, że cały klub stawał na głowie, by dla obu zespołów znaleźć najlepszą z możliwych dat. Ani superliga, ani związek się nie zgodzili. Zostaliśmy przy terminie 24.05. Nie ukrywajmy, to ciężki wybór.
MK: Finał z Kielcami – szalony i emocjonujący mecz. Pięć czerwonych kartek, jedna niebieska, ta sama para sędziowska w meczu Zagrzeb – Nexe pokazała cztery czerwone kartki i dwie niebieskie. W 35 sekundzie z boiska schodzi środkowy obrońca Terzić, później kolejna kara dla Przemka Krajewskiego, kolejna dla Susnji. Jest plan A, B, C, a tu sypnął się plan A, B, C. Najtrudniejsza chwila meczu – kontuzja Niko i przewaga, którą mieliście, niknie w mgnieniu oka. Jak przeżywałeś to spotkanie?
DN: Pierwsza kara, patrząc pod kątem przepisów, które są w tej chwili dość jasne, jeśli chodzi o atak na twarz – i nie ulegało wątpliwości, że był kontakt z twarzą. Nie było to zamierzone, bo to nie był faul typu Tomek Gębala w drugiej połowie, gdzie prawie Sergiejowi głowę urwał. Patrząc na przepisy – tak. Z tą karą się godzimy, tak samo, jak z karą Krajewskiego. Rzut w głowę bramkarza jest interpretowany jako czerwona kara i zagrożenie. Jeśli chodzi o Leona, oglądaliśmy klatka po klatce tę jego pomoc, bo spóźnił się z nią. Tu nie było kontaktu z twarzą i nie zgadzamy się z tą karą. Dwie minuty – tak, ale na pewno nie kartka czerwona. Plan A, plan B, plan C. Nasza obrona nagle straciła trzech podstawowych zawodników i tutaj wiązało się to z tym, że musieliśmy eksploatować zawodników z mniejszym doświadczeniem w obronie, którzy muszą dźwigać trudy w ataku. Przez 60 minut granie góra-dół, bo Kielce dysponują szerszą ławką niż my, było niezwykle ciężkie. 39 min, gdzie Niko zaliczył paskudną kontuzję. Widziałem, jak kolano mu uciekło i odwróciłem się do Xaviego, krzycząc, że kolano. Psychologicznie to był punkt zwrotny dla Kielc, bo wypada nam trzech obrońców, wypada nam Niko, nasz dyrektor odpowiedzialny za grę. To był klucz psychologiczny. Do tego doszło zmęczenie. Szita, który nigdy nie gra na środku w obronie, musiał grać na tej pozycji. Fernandez zaczął grać w obronie. Zmęczenie u chłopców było ogromne. Kosorotov pierwszą połowę miał świetną, rzucone bramki i asysty. W drugiej połowie gasł. To było kluczem do tego, że Kielcom udało się zniwelować te straty, wyjść na remis. My już nie byliśmy w stanie się podnieść. To boli najbardziej, bo sportowo byliśmy lepszym zespołem.
MK: W tym sezonie byliśmy lepsi od Kielc. Trzy mecze w regularnym czasie – porażka, remis, zwycięstwo, w bramkach 80:74, +6 na korzyść Wisły. Możemy uznać ten sezon na plus dla nas. Po tym meczu, mamy Final4 w Lizbonie. Mamy duże nadzieje, chociaż wiemy, że drużyna jedzie bez odpowiedniej regeneracji, z jedną jednostką treningową, poobijana po meczu, bez głównego reżysera gry – Niko Mindegii. W sercach tli się nadzieja, że coś jednak wyjdzie. Pierwszy mecz z Benifką nam kompletnie nie wyszedł, a Xavi twierdzi, że to był najgorszy mecz Wisły w sezonie. Później mecz o 3 miejsce z Nexe, gdzie wygrywamy zdecydowanie, ponieważ mieliśmy inicjatywę i kontrolowaliśmy grę. Zdobywamy historyczny brązowy medal w rozgrywkach europejskich.
DN: Jechaliśmy z jedną jednostką treningową. Lot do Portugalii to 3,5 godziny. Cały dzień w podróży. Do tego, następnego dnia krótki trening. Obserwowaliśmy chłopaków, widzieliśmy, w jakim są stanie. W meczu z Kielcami brakowało nam trzech ludzi. To się odbiło na zdrowiu tych, którzy musieli dograć ten mecz do końca. Widzieliśmy, w jakim stanie są. To był najgorszy nasz mecz. Jest wiele składowych – zmęczenie, podróż, brak możliwości przygotowania zespołu, jak zawsze to robimy pod kątem przeciwnika. To się bardzo mocno odbiło. Rywal wygrał z mistrzem Niemiec [w finale Benfica pokonała SC Magdeburg 40:39]. Zespół niewygodny, grający bardzo mocno fizycznie. Zespół z 2-3 kołowymi. Tego się nie widzi na co dzień. My byliśmy przygotowani na to jako trenerzy. Przełożyć to w czasie jednej jednostki treningowej, jest praktycznie niemożliwe. Nie może być więcej takiej sytuacji, że jeden zespół jest faworyzowany. Mieć tydzień na przygotowanie, a mieć jeden dzień – to duża różnica. Przygotować zespół, zregenerować. W ciągu tygodnia rozegraliśmy trzy finały – finał ligi i dwa finały w Lizbonie. Niestety, nie wszedł nam ten mecz, jak byśmy chcieli. Wiem, że chłopcy marzyli o tym. Po meczu nie zgadzali się z tym wynikiem – chcieli dojść do finału i tam zagrać. Patrząc na przekrój całego sezonu, mieliśmy na to ogromne szanse.
MK: Gratuluję brązowego medalu. Ten wynik na pewno będziemy doceniać po latach.
DN: Będziemy się z tego cieszyć w perspektywie czasu. Pierwszego dnia patrząc na brązowy medal, nie mogłem się z nim pogodzić.
MK: Ale to jest motywacja do pracy. Później przychodzi Puchar Polski. Wielu kibiców zastanawiało się, jak drużyna podejdzie do spotkania z Kielcami, czy nie zabraknie wiary i motywacji do zwycięstwa, czy Kielce będą tak pewne siebie, że Płock się przestraszy. Ten mecz do 6 min był wyrównany. Michał Daszek w pierwszej akcji został wybroniony przez Wolfa. Wszystkie myśli przechodziły kibicom przez myśl. Jest takie przysłowie – miłe złego początki. Tak się później stało. Szymon Sićko zdobył bramkę na 4:3, Wisła odpowiada i był remis 4:4. Od wyniku 4:4 Wisła zaczęła grać koncertowo. Krystian Witkowski w bramce miał skuteczność 44%. Zdobywamy Puchar Polski. Ta szalona radość.
DN: Daje to nam bardzo dużo radości i motywacji na przyszłość. To, co Xavi powiedział na zakończeniu sezonu, że puchar jest nasz, ale my chcemy więcej. Przełamaliśmy pewną barierę, puchar wrócił do Płocka. Nie odpuszczaliśmy żadnych meczów, to w tym zespole nie byłoby do pomyślenia. To, jak chłopcy zagrali w Tarnowie, z jaką wyszli koncentracją, jak oni to przeżywali przed meczem, wspólnie rozmawiając, to był czysty majstersztyk. To, co się stało w Płocku, dało nam bardzo dużo nadziei, że możemy z Kielcami wygrać, bo było bardzo blisko. Pomimo kartek, widać było, że tej wiary było w nas jeszcze więcej. Do tego motywacji, czysto sportowej rywalizacji. Mamy zespół fighterów, którzy wylewają hektolitry potu, biją się ze sobą na treningach. Należało im się to. Chwała im za to, jak zagrali.
MK: To, co powiedziałeś wcześniej o motywacji i pewności siebie – ten mecz dowiódł tego, co działo się przez ostatnie miesiące z drużyną. Dawno nie było takiego sezonu, byśmy przełamali tę barierę, jeśli chodzi o Kielce, co jest niezwykle motywujące, a zdobycie Pucharu Polski to paliwo na przyszły sezon.
DN: Mamy dwie różne koncepcje, porównując kielecką i naszą. Kielecki zespół jest typowo nastawiony na ofensywę, my stawiamy na obronę. Udało nam się zrealizować plan, taki, by zabrać im to, co mają najlepsze. To było kluczem do ostatecznego zwycięstwa, bo zabraliśmy im ich atuty. W pierwszym meczu zabrakło nam kontry, ale byliśmy mega zmęczeni w drugiej połowie, nie było z czego biegać. W Tarnowie było widać zmiany, które dają bardzo dużo. Bo Dima, który prowadził grę w ataku, miał moment na odpoczynek, na analizę pewnych rzeczy, skonsultowanie się z nami i wybranie alternatywy i opcji grania. W perspektywie całego sezonu rzuciliśmy więcej bramek, ten bilans jest po naszej stronie. Udało nam się zatrzymać najmocniejsze punkty Vive. I to cieszy. To fajny prognostyk na przyszłość.
MK: Tempo ostatnich dni sprawiało, że wygląda to, jak film z Hollywood. Obrazy przesuwają się mi przed oczami – finał z Kielcami w Płocku, Lizbona, niezwykle intensywny turniej Final4, finał w Tarnowie. Jak w niezłym filmie hollywoodzkim z happy endem dla Wisły.
DN: To jest sport, finały gra się na końcu. Ostatnie tygodnie tak wyglądały, bo mieliśmy półfinał z Puławami, mecz finałowy z Kielcami pełen dramaturgii z fantastyczną oprawą kibiców. Grając w kilku klubach europejskich, nie widziałem czegoś takiego, jeśli chodzi o kibiców. Kolej na Lizbonę, podróż, dwa mecze finałowe. Powrót, przygotowanie do meczu w Tarnowie. Żyliśmy bardzo szybko przez ostatnie tygodnie. Mało spaliśmy, dużo pracowaliśmy, ale ten puchar oddał wszystko. Takiej radości sportowej od dawno nie było. Cieszyliśmy się bardzo z tego. Smakuje wyśmienicie.
MK: Co czujesz po tym sezonie?
DN: Czuję dużo radości, bo to bardzo cieszy. Wiem, nad czym musimy pracować w przyszłości, by osiągnąć kolejny cel. Radość radością to motywuje bardzo mocno, natomiast nie można spoczywać na laurach. Ta dyscyplina na to nie pozwala. Jak cały świat, piłka ręczna też ewoluuje. Nie możemy przysnąć na moment, bo to może mieć tragiczne skutki. Na pewno jest dużo radości z tego, co udało się osiągnąć. Uważam, że powtórzenie Final4, przywieźliśmy brązowy medal, choć nie zgadzam się z nim do końca, ale mamy medal, to krok do przodu. Puchar Polski jest nasz, wrócił do Płocka. Niewiele nam zabrakło, by ugryźć zespół z Kielc w lidze. To "niewiele" oznacza, że są rzeczy do poprawienia. Mamy tego świadomość. Każdy z nas pojedzie na zasłużone wakacje. Też chcę spędzić czas z rodziną, bo pracując w Płocku po kilkanaście godzin na dobę, nie ma możliwości na częste spotkania z rodziną, z córką. Podziękowania w stronę mojej rodziny, że dziewczyny to wytrzymują, wspierają i kibicują, bo oglądają każdy mecz. Jedziemy wspólnie na wakacje, postaram się nadrobić cały rok, naładować baterie i wracam, przygotowywać się do nowego sezonu.
MK: Nie miałem tego w planie, ale w takim razie zadam pytanie z początku naszej rozmowy – cieszysz się z podjęcia tego wyzwania i przyjścia do Płocka, z odpowiedzi "tak" na telefon Xaviego?
DN: Oczywiście, że tak. Jak tylko spotkaliśmy się z Xavim w wakacje i zaczęliśmy przygotowania, to byłem nastawiony bardzo optymistycznie. Powiedziałem mu, że idziemy do Final4 i że musimy coś wygrać w tym roku. Xavi jest realistą, nie powiedział ani tak, ani nie. Po czasie doszliśmy do wspólnych wniosków, że mamy cel, musimy coś wygrać w tym roku i byliśmy świadomi, że jakieś trofeum w Płocku będzie. Nie żałuję, bo dało nam to wszystkim dużo radości i motywacji, by kontynuować tę współpracę.
Bardzo dziękuję wszystkim, że przez cały sezon byliście z nami i nas wspieraliście w tych gorszych i lepszych chwilach, w chwilach, gdzie wygrywaliśmy i mogliśmy się cieszyć zwycięstwami. Moim zdaniem mamy najlepszą publikę w Europie, na świecie podejrzewam, że też.
Michał Kublik